czwartek, 27 sierpnia 2015

The first Lie

Witam w kolejnej części historii o Gap Dongu. Osoby, którym trafiło się czytać pierwotną wersję, są w stanie zauważyć, jak dużo się pozmieniało. Ci czytelnicy, którzy styczność z tym opowiadaniem mają po raz pierwszy, nic nie tracą :)
Edit: dla wszelkiego wyjaśnienia, akcja bloga rozgrywa się jakby na trzech płaszczyznach, z czego główną jest rok 2015. 1995 to czas ataków Gap Donga, 2003 to okres nastoletni Damona, a 2015 to "obecny" czas trwania wydarzeń.
__________

serca zbrodnią skalane, zbrodni się nie boją
~ Juliusz Słowacki


Fallen Tear, 2003
rezydencja Stormów

     Daien Storm przez osiemnaście lat kryła się w cieniu męża. Bez słowa sprzeciwu przygotowywała kolacje dla niezliczonych ilości gości. Spotykała się z żonami innych biznesmenów, udając, że dobrze bawi się w ich towarzystwie. Chodziła w kulturalne miejsca, zgrywając kulturalną osobę. Znosiła pełne samozadowolenia spojrzenia kochanek starego Ravena, które miały na tyle tupetu, by wchodzić do jej domu głównymi drzwiami. Urodziła dziecko, tracąc wypracowaną przez lata figurę.
     Poświęciła wszystko, co liczyło się dla niej w życiu.
     A teraz miała to odzyskać.
     Nie czuła się dobrze z tym, co zrobiła, ale nie widziała innego wyjścia. Gdyby prawda ujrzała światło dzienne, oznaczałoby to koniec nie tylko dla niej. Damon straciłby prawa do rodzinnej firmy, a przede wszystkim pokrył nazwisko złą sławą. Straciliby majątek.
     Tego dnia odkryła, że istnieją dwie strony medalu. Niepokonanego męża jednak udało się poskromić, a w spokojnym Damonie wzbudzić mordercze emocje. Wystarczyło tylko jedno uderzenie. I o jedno za dużo.
     Zaalarmowana wyjątkowo głośnym wyciem, wyszła ze swojego pokoju i energicznym krokiem skierowała się do salonu. Nieraz mówiła Ravenowi, żeby uważał na sposób, w który bije dziecko. Miał to robić tak, by nic nie było słychać. Nie pozwalać mu na płacz. I tak miała na głowie wystarczająco dużo problemów, nie potrzebowała jeszcze okropnej migreny.
     Jednak to, co wtedy zobaczyła, wprowadziło ją w stan chwilowego otępienia. Po drogich kafelkach ciągnęły się czerwone smugi, które znikały w esach perskiego dywanu. Szklana ława była rozbita i tylko nieliczne odłamki uniknęły ubrudzenia. A obok leżał jej mąż. Z rany na głowie sączyła się krew, miał też kilka mniejszych zadrapań i czerwonych sińców.
     Daien, bardziej odruchowo niż z chęci zrobienia tego, podniosła dłoń do ust, przyglądając się scenie możliwie trzeźwym okiem. Nie mogła zignorować faktu, że zaledwie kilka kroków dalej stał jej syn, nadal trzymając w rękach pas z zakrwawioną sprzączką. Morderca, przemknęło jej przez myśl, ale później zastąpiło to lepsze słowo. Wybawiciel.
     - Zamknij drzwi - rzuciła do pokojówki, która zaszyła się w kącie pomieszczenia i cicho łkała.
     Podeszła do Ravena i sprawdziła jego puls, przykładając palce do nadgarstka mężczyzny. Nic nie poczuła, a może tylko chciała, by tak było.
     - Siedź tu i nikogo nie wpuszczaj. Jeśli piśniesz chociaż słówko na temat tego, co tu widziałaś, będziesz następna - dodała po chwili, rzucając dziewczynie wrogie spojrzenie. Następnie podeszła do syna i szarpnęła go za ramię, ciągnąc za sobą w stronę gabinetu ojca. Posadziła nastolatka na skórzanym fotelu, a sama zajęła miejsce za biurkiem. Wyjęła komórkę alarmową i zadzwoniła do jedynej osoby, która mogła pomóc jej w takiej sytuacji - swojego ojca. Nie rozmawiali długo, bo i nie było ku temu potrzeby. Teraz musiała tylko czekać.
     - Wszystko będzie dobrze - powiedziała bardziej do siebie, niż do syna.
     - Nie wierzę ci - odparł Damon, po raz pierwszy od bardzo dawna odzywając się bezpośrednio do matki. Nie bał się tego zrobić, bo nie widział ku temu powodu. Wcześniej sam sobie udowodnił, że jest lepszy niż jego ojciec. Lepszy nawet od Gap Donga, którego przed laty tak podziwiał. To on, Damon Storm, posiadał władzę. Siłę. I zwyciężył. - Kłamiesz.
     - Więc uwierz w moje kłamstwa. Tak po prostu.

***

Fallen Tear, 23 grudnia 2015
dwanaście lat później

     Damon czuł narastające w pomieszczeniu napięcie, które niczym mgła zaległo między czekającymi w kolejce klientami. Cała obsługa Floral Cafe uwijała się najprędzej, jak tylko potrafiła, jednak żadna siła nie byłaby w stanie zaspokoić ogarniętych świąteczną gorączką mieszkańców Fallen Tear.
    Tysiące ludzi przewijało się przez kawiarnię, odpoczywając po kilkugodzinnych zakupach lub chowając się przed chłodem grudniowego powietrza. Mimo że od wielu lat nie padał śnieg, wśród damskiej części społeczeństwa dało się zauważyć dominującą modę na kozaki rodem wyciągnięte z Alaski. Puchate, grubiutkie. Zdecydowanie nieciekawe.
     Damon ze spokojem zapakował czekoladowy tort w firmowy kartonik, nie dając się nerwowej atmosferze. Uważał, że jeśli coś ma zostać zrobione porządnie, nie może być przypadkowe. Z tym większą przyjemnością przejechał palcem po wypisanym na kartoniku nazwisku, któremu towarzyszyło równie ciekawe imię. Już następnego dnia wszyscy mieli usłyszeć o tej kobiecie, a Damon miał zamiar zająć się tą sprawą osobiście.
     Przewiązał uchwyt opakowania czerwoną kokardą, a następnie wyszedł przed sklep, gdzie zamówienie odebrać miała niewysoka kobieta o kruczoczarnych, kręconych włosach. Afrykanka, która wyemigrowała z rodziną w poszukiwaniu lepszego życia. Znał ją doskonale, choć ani razu nie stanęli twarzą w twarz. To miało się już niedługo zmienić.
     Thema Sifa. Spokojna Królowa. Pojawiła się nagle, jak zawsze wyróżniając się w tłumie ciemną skórą i śnieżnobiałym uśmiechem. W Fallen Tear prawie nikt się nie uśmiechał, a przynajmniej nie szczerze i nie tak często, jak Thema.
     - Pan Storm? Przyszłam odebrać tort - powiedziała wyraźne, jakby nie była pewna, czy jej angielski jest wystarczająco zrozumiały dla marznącego na mrozie młodzieńca, tak śmiesznie wyglądającego w beżowym fartuchu Floral Cafe.
     - Dziewiętnaście dolarów - odparł po uprzednim, zbytecznym z resztą, potwierdzeniu tożsamości kobiety. Odebrał należność, złożył świąteczne życzenia i jeszcze przez chwilę patrzył na oddalającą się sylwetkę Themi w czerwonym płaszczu.
     A potem zamarł w miejscu, gdy zorientował się, że ktoś uparcie się mu przyglądał. Był osobą publiczną, do tego synem tragicznie zmarłego Ravena Storma, dlatego przelotne spojrzenia i przyciszone rozmowy stały się jego codziennością. Nikt nie miał jednak na tyle tupetu, by otwarcie obrzucać go wnikliwym spojrzeniem.
     Poza nią.
     Miała na oko dwadzieścia lat. Czarne włosy, związane w kucyka i jasną cerę, gdzieniegdzie zaczerwienioną od zimna. Azjatyckie pochodzenie odbijało się w rysach jej twarzy, choć Damon mógł bez cienia wątpliwości stwierdzić, że w dziewczynie płynęła też amerykańska krew. W tłumie wyróżniała się o wiele mniej, niż afrykańska piękność Thema, ale spowodowane to było dobraniem taniego, ciemnego płaszcza do jeszcze tańszego beżowego szalika. Wyglądała dokładnie tak, jak większość osób przechodzących przez Park Avenue. Zwyczajnie.
     Odwzajemnił ciekawskie spojrzenie dziewczyny, jasno dając jej do zrozumienia, że ją zauważył. Ku zaskoczeniu Damona, nawet wtedy nie odwróciła wzroku, a wręcz przeciwnie. Wyglądała, jakby tylko na to czekała, by upewnić się w pewnym przekonaniu, krążącym między jej myślami. A potem odwróciła się i po prostu odeszła, pozostawiając za sobą osłupiałego ze zdziwienia Damona.

     Sophia nie mogła doczekać się powrotu do domu. W jej głowie kłębiły się tysiące pomysłów, które musiała przelać na papier, by nie oszaleć. A wszystko za sprawą mężczyzny, który nagle wszedł na jej drogę życia.
     Ktoś kiedyś powiedział, że wena nadchodzi zawsze wtedy, kiedy się jej nie spodziewamy. A może chodziło o miłość.
     Sophia nie pamiętała, czego dokładnie dotyczył ten cytat, ale jedno mogła powiedzieć ze stuprocentową pewnością - w jej głowie zrodził się pomysł, który mógł przysporzyć jej sporej popularności. Od jakiegoś czasu zajmowała się autorstwem w jego nowym wymiarze - świat webtoonów posiadał coraz to większą liczbę zwolenników, a dziewczynie dawał możliwość połączenia dwóch rzeczy, które lubiła. Tworzenie fabuły, a następnie ilustrowanie jej w dokładnie taki sposób, w jaki narodziło się to w jej głowie.
     Jej poprzednia historia, Dama cieni, zapracowała na kolejnych pięciuset obserwatorów, a to zachęciło Sophię do poważnego myślenia o tworzeniu na większą skalę. Ale do tego potrzebowała dwóch rzeczy - weny i czasu. Niestety obu bardzo jej brakowało.
     Pospiesznym krokiem opuściła Park Avenue, wystawną ulicę miasta, a następnie kolejne bulwary i główne drogi, by wejść w gąszcz mniejszych alejek i ślepych uliczek, prowadzących do północnej części miasta. Weszła na Golden Avenue i podążyła podniszczonym już chodnikiem. Aleja przeszła gruntowny remont kilka lat temu, a nie obyło się to bez wielu problemów, opóźnień i zażaleń. Sophii mimo wszystko podobała się nowa aranżacja, która wskazywała na to, że wszystko się zmienia. Może po kilku latach nowoczesne akcenty miały dotrzeć też do położonych za Golden Avenue domów?
     - Udało ci się wszystko kupić? - usłyszała, gdy tylko przekroczyła próg mieszkania, a towarzyszyło temu sympatyczne szczekanie przygarniętego przed laty mopsika. Nawet jemu udzielił się świąteczny nastrój.
     - Oczywiście, że nie - odparła, wykładając na stół jedną z trzech rzeczy, o których kupienie została poproszona. - Mniejsze sklepy pozamykane, w większych prawie nic nie ma na półkach. Południowi pewnie się do wszystkiego dobrali - krzyknęła jeszcze, zamykając za sobą drzwi pokoju. W kilku susach dopadła do biurka i sięgnęła po notatnik z jego szuflady. Zapisała pospiesznie kilka pomysłów, tworząc układankę, której efekt końcowy znała tylko ona. Wciąż brakowało jej wielu elementów, ale początek historii malował się w jej głowie we wszystkich kolorach tęczy, a to było najważniejsze.
     Wena i czas. Reszta zawsze przychodzi sama.

__________
Chciałam serdecznie podziękować za wszystkie pozostawione komentarze, a także za przestrzeganie podstawowych zasad etykiety blogosfery - wysyłanie spamu do odpowiedniej zakładki. Nie mam w zwyczaju odpowiadać na komentarze pod nimi, by nie wywoływać niepotrzebnych dyskusji, a staram się to robić właśnie w takiej "mowie", jak ta tutaj, więc...
Insane, w opowiadaniu nie pojawią się elementy fantastyczne, a to jest dla mnie nowością, dlatego za wszelkie niedociągnięcia przepraszam. "Zodiaku" nigdy nie czytałam i tak, mam nadzieję, że wszystko uda mi się przedstawić tak, by czytelnicy też mogli walczyć o poznanie tożsamości Gap Donga. Jeszcze nigdy nie wprowadziłam takiego zabiegu, dlatego nie wiem, czy do końca mi wyjdzie. candlestick, chciałabym nawiązać do twoich słów, dotyczących tego, że "wiem, co robię". Szczerze mówiąc po prologu byłam na siebie zła, że nie wyszedł bardziej w stylu literatury grozy. Ale nie jestem w stanie zbyt wiele poradzić na to, że mój styl pisarski ukształtował się inaczej - mimo to, nie do końca wiedziałam, co robię ;)
Rozdziały postaram się dodawać co dziesięć dni, dlatego do zobaczenia (mam nadzieję, że w komplecie) szóstego września!
Pozdrawiam i zachęcam do komentowania,
Sophie Eve